sobota, 17 lipca 2010

Japonki gazetowe

Japonki przeleżały sobie wepchnięte gdzieś w kąt pewnie ze trzy lata , aż wczoraj wpadły mi w ręce i przypomniało mi się , że zimą gdzieś na stronie pisanej krzaczkami widziałam metamorfozę takich klapek, no to i ja spróbowałam:)
Szlifowanie mebli musiałam sobie odpuścić w te upały, nie dało się na dworze robić .Czułam się jakbym działała jak magnes na pył od szlifierki.Obdarłam z naskórka tyko kilka rzeczy: krzesełko kupione kiedyś na gratach, przy jego szlifowaniu szlifierka się za wiele nie napracowała, więcej moje ręce.
Sypialniana półka, nie zrobiłam zdjęcia z przed , ale nie wiele się zmieniła teraz jest bardziej matowa, no może trochę jaśniejsza:)

I zabrałam się wreszcie za okno , a właściwie okienko , które dostałam od Moniki prawie rok temu,

Dzisiaj zrobiłam na próbę( bo mam pewien pomysł) motylka w/g kursu Aty , słabo go widać, ale to ostatnie zdjęcie jakie zrobił mój aparat zanim mu padły baterie, a nie chciałam czekać do jurta z napisaniem postu:)
a na koniec jeszcze facet , który bladym świtem , zaraz po przebudzeniu naparł się ,żeby wyjść na dwór.Nie pomagały żadne argumenty  rodziców i dziadków , typu :"trzeba się ubrać", "pójdziemy zjeść śniadanko najpierw" itp.W końcu ktoś mówi"ale nie masz butów na nóżkach".W trzy sekundy mój wnusio miał BUTY na nóżkach i był gotowy do wyjścia:)))

Wszystkim zaglądający do mnie , życzę miłego weekendu i spokojnego pogodowo , bo jakieś burzowe nawałnice zapowiadali , chociaż w/g prognozy u mnie już powinno padać a na razie ani chmurki i 35 stopni .UF.

poniedziałek, 12 lipca 2010

Z odzysku

czyli lumpeks i graty.
A na początek coś na ochłodę, na szybko.
Świeże gałązki mięty i plasterki cytryny zalewamy wodą mineralną i wstawiamy do lodówki.
Woda nabiera lekkiego posmaku mięty i cytryny , mnie smakuje bardzo.Możemy sobie wrzucić do szklanki malinkę , lub czereśnię (jak w moim przypadku) albo kawałek arbuza , fajnie wygląda.
A teraz do rzeczy. Ponieważ pracuję do 18 rzadko kiedy mogę wyskoczyć do lumpeksu , ponieważ te z reguły są otwarte właśnie do 18 a co niektóre do 17.Ale w zeszłym tygodniu mi się udało zahaczyć o jeden i wyszperałam kupon fajnego grubego płótna.W sklepie oczywiście jeszcze nie wiedziałam do czego, ale przyda się:).No i się przydało , wlazłam na strych po wentylator i rzuciły mi się w oczy stare leżaki , które już wysłużone były (bardzo wyblakły i plamy od mazideł),ale bardzo wygodne.Tak wiec leżaczki dostały nowe ubranka i jeszcze trochę posłużą.
A,że został mi kawałek materiału, na leżak za mało ,zresztą trzeciego nie mam do obszycia, to uszyłam torbę plażową .Chociaż na plażę na razie się nie wybieram , ale jak by cuś to będzie jak znalazł.
Płótno wykorzystałam w całości , z resztek uszyłam dyndadełka  do torby.
Torba prościutka , bo ze mnie krawcowa jak z szafy winda , ale i tak mi się podoba , bo moja:)
Wczoraj natomiast byłam na gratach , ale upał chyba zbyt duży , bo gratów nie wiele było.
Zresztą słońce tak paliło , że szybciutko przelecieliśmy (z mężem), a po za tym ceny to już mają czasami tak wywindowane , że człowiek rybę robi , albo parska śmiechem.
Nie była bym sobą gdybym wróciła z pustymi rękoma :)
nabyłam dzbanek , nie jest wielki , ale kształt mi się bardzo spodobał i koszyczek piknikowy , z przykryciem z materiału ściągniętego gumkami.

Pozdrawiam wszystkich wypoczywających i pracujących :)

niedziela, 4 lipca 2010

Parasoleczka i inne..

Urlopu nie mam i na razie się na niego nie zanosi :( , a taka kusząca pogoda-plaża , morze.....
ech pomarzyć fajnie jest:).
Właśnie pogoda mnie zmobilizowała do ruszenia mebli sypialnianych (będzie metamorfoza) i zabranie się za zdzieranie iluś tam warstw lakieru.Jako,że nie mam na stanie pomieszczenia w którym ta czynność się może odbywać, wynoszę się z gratami na powietrze, ku "uciesze" moich sąsiadów.Co prawda sąsiadów (po za jednymi) akurat mi nie szkoda , bo oni od lat co roku mnie częstują różnymi stacjami radiowymi na cały regulator,"lubią pracować przy muzyce".
Ale o meblach będzie w następnym poście, a dzisiaj chciałam się pochwalić parasoleczką   jaką moje dzieci mi zakupiły na gratach, taką akurat na teraz , bo przeciwsłoneczna:)
Drewniana jest z bawełnianą materią i nawet się składa:)
Parasolce w sesji zdjęciowej pomagały:
klatka dla ptaszków,też zakupiona na gratach jakiś czas temu
oraz manekin , zdekupażowany już dawno temu prze ze mnie
Jak już ruszyłam meble w sypialni, to okazało się, że z różnych kątów i mebli zaczęły wyłazić moje przydasie oraz mnóstwo pozaczynanych rękoczynów, w tym niedokończonych decu.
 Powywlekałam decu na światło i tak w międzyczasie :)))), mam zamiar je dokończyć.Sie okaże;)

No ale nad konewką się zlitowałam , która stała już od zeszłego zagruntowana, czekała bidulka na pomysł.


A jak , już dzisiaj biegałam z konewką po ogródku ,co by ją ustawić w godnym miejscu  , mój mąż przyglądał się chwilę i w końcu zapytał
"a właściwie to dlaczego tę konewką pomalowałaś od spodu na czerwono?"
zdziwiona , czego chłopina chce zaglądam pod spód i co? i okazuje się jest czerwona.
Ale jest czerwona nie dlatego , że ja tak pomalowałam tylko ja jej tam wcale  nie pomalowałam :D
Po prost zapomniałam hehe, kupiłam konewkę na gratach i faktycznie była czerwona , poobdzierana i z lekka przyrdzewiała. Jak ją dopadłam kilka dni temu to była już zagruntowana kolorem i do głowy mi nawet nie wpadło po spód zaglądać. Niestety nie mam zdjęcia z przed , ale czerwona była:))
Wrzucę jeszcze klika zdjęć kwiatków(jak już biegałam z aparatem po ogrodzie :) ),


 lecę nakarmić psiaki i wyprowadzić Borysa na spacer , bo te małe to same się wyprowadzają:)
Miłego  wieczoru Wam życzę:)

piątek, 18 czerwca 2010

Najgorsza jest bezsilność

W tym tygodniu byliśmy z Borysem u weterynarza i okazało się najgorsze, RAK i to nieoperacyjny.
Na razie jest na środkach przeciwbólowych, jeszcze ma apetyt i mimo swojego sędziwego wieku , ochotę na zabawę.Ale serce mi zamiera na samą myśl co będzie pózniej.
Wciąż lubi biegać , choć szybko się męczy i tylne łapy już nie zawsze chcą współpracować i odmawiają posłuszeństwa ..
Hafciku nie wiele zrobiłam , bo nie mogę się na niczym skupić
moje myśli i tak zawsze powracają w stronę Borii.
Dzisiaj na targu kupiłam śliczne fioletowe kwiatki , które nawet nie wiem jak się nazywają, ale za to wiem jak bardzo jestem na nie uczulona,Do tej pory dłonie mnie pieką jak po pokrzywie.No ale na szczęście już nie muszę ich dotykać.
 
Wystawiłam też na taras stracha , a właściwie straszka Tildowego , który przezimował zapomniany w pudełku.Półeczkę na na kwiatki zrobiłam z części starych schodów, raczej drabiny strychowej.
 
Bardziej niż strach na wróble przydał by mi się strach na ślimaki, które namiętnie pożerają moje ziółka i kwiaty.Do tych poniżej jeszcze nie zdążyły się dorwać,a może po prostu im nie smakują. 
Pozdrawiam wszystkich serdecznie i życzę spokojnego weekendu.

niedziela, 6 czerwca 2010

Nalewka z zielonych szyszek

Naleweczka jest pyszna , a jaki ma aromat :)
Robiłam ją pierwszy raz w zeszłym roku i zrobiłam jak się okazało stanowczo za mało, tylko tyle co na lekarstwo. W sumie to miała służyć jako lekarstwo, ale bardziej posłużyła jako środek zapobiegawczy chorobie:), Ale sprawdziła się rewelacyjnie.
Przepis na ową naleweczkę dostał mój mąż od pewnego pana leśniczego , który zapewniał , że nalewka ma cudowne właściwości zapobiegawcze chorobie jak i lecznicze.Facet jak dąb, podobno zdrowy jak rydz , opowiadał ,że on codziennie jesienią i zimą , wieczorkiem kieliszeczek tej nalewki i nie wie co to grypa i inne paskudztwa.My codziennie nie piliśmy po kieliszeczku,( bo by nie wystarczyło), ale i tak żadnego z nas nie dopadła grypa ani przeziębienie.Nie wiadomo , przypadek czy nalewka , ale lepiej wierzyć , że nalewka, będzie można się po delektować jesiennymi wieczorami :)))
Na razie zalałam jedna butelkę , reszta czeka na jutro, bo zbiór szyszek był przypadkowy podczas dzisiejszego spaceru, i okazało się , ze nie posiadam odpowiedniej ilości spirytusu w domu.Zdarza się :)

Przepis Pana leśniczego na nalewkę:
Solidną garść zielonych szyszek ( pan leśniczy ma dużą garść, więc moje dwie), zalać pół litrem alkoholu ( wódka pół na pół zmieszana ze spirytusem) odstawić w ciemne miejsce aż do września, od czasu do czasu wstrząsnąć  . We wrześniu zlać i dodać klika łyżek miodu , w zależności jak słodką chcemy nalewkę.Ja dodałam 5. Po dwóch tygodniach możemy się delektować  "szyszkówką" dla zdrowotności :))


A i jeszcze pokażę ile wyhaftowałam herbaciarki , idzie mi dość opornie ale się nie daję zaparłam się jak osioł, byle by mi starczyło tego uporu do finału.
Jako , że słoneczko ślicznie przygrzewa , wyległam na taras po haftować przy popołudniowej kawce:)
Pozdrawiam i uciekam do ogródka, bo szkoda każdej słonecznej chwili.

piątek, 28 maja 2010

Dwa prezenty na dzień matki

W dniu matki, jeden prezent i moc życzeń i uścisków dostałam zaraz z samego rana od moich dzieci (syna z żoną), a drugi bardzo niespodziewany wieczorem od panów policjantów z drogówki.Mandacik (jak to powiedział pan władza) za przekroczenie dozwolonej prędkości. No i ramach owego święta pan policjant zmniejszył mi karę o połowę, po czym wręczył mi mandacik okraszony żartem " nawet w Tesco takich promocji nie ma jaką pani dzisiaj dostała od nas". A tak w ogóle to miał radochę , że już"czwarty mandat dzisiaj wypisuję kobiecie".Takie chłopina miał fajne poczucie humoru,
Właściwie to ja miałam dzisiaj się pochwalić postępami w haftowaniu Herbaciarki , tak się umówiłam z Moniką .
Za wiele to ja nie wyhaftowałam( czasu jak zwykle brakuje),ale w między czasie byłam zmuszona wyjąć maszynę do szycia, to przy okazji uszyłam wielkie jak pół stołu torbiszcze  na zakupy.
Pierwszy raz w życiu szyłam torbę i nawet udało mi się podszewkę wszyć.Trochę krzywo wyszła , bo tak na oko ciachałam stare zasłony , bez żadnych wykrojów;
 Przy okazji również wpadł mi w ręce obrazek kupiony kiedyś w lumpeksie , no to poduchę na taras uszyłam
 no i na hafcik zostało nie wiele czasu:( myślałam , że podgonię teraz w sobotę lub w niedzielę, ale znów co innego mi wypadło.
Żeby kanwa na tamborku nie straszyła golizną to nakryłam ją cudownym irysem (chyba), których bukiet kupiłam dzisiaj na targu.
Na pewno jestem daleko w tyle za Moniką , ale na wyścigi nie robimy , oby tylko udało mi się dotrwać do finiszu

Miłego i spokojnego weekendu życzę Wam wszystkim.

czwartek, 20 maja 2010

Jak uległam pokusie

Dzisiaj na reszcie przestało padać , pompa do wypompowywania wody z kotłowni  może trochę odpocząć, woda już tak szybko nie nachodzi.Ale nadal przed domem mam wielkie bajoro , a na trawniku mogę sadzić ryż, bo ziemia już nie chce więcej pić.Bardzo mi żal tych wszystkich ludzi , których dosięgła tragedia powodzi, to co jest u mnie to jest nic w porównaniu z ogromem zniszczeń jakie woda wyrządziła na południu Polski.
Mam nadzieję , że te "optymistyczne " prognozy się nie sprawdzą i od poniedziałku nie nadejdzie następny niż z takimi ulewami.
A wracając do tytułu posta, to uległam pokusie Moniki ,na wspólne wyszywanie.
 Monika już dawno mnie namawiała (to ona mnie zaraziła xxx jakoś tak dwa lata temu) na wspólne wyszywanie , ale ja jakoś nie miałam odwagi zwłaszcza, ze ja bardzo początkująca jestem , a mój dorobek xxx jest na prawdę bardzo nie wielki, ale jak zobaczyłam ten obraz to padłam na kolana:), A drugi raz padłam jak wydrukowałam schemat owego obrazu .No i zaczęły się wątpliwości czy dam radę , taki duży 220 x 31 xxx, no i tyle kolorów, czy ja dam radę?.Ale jak się słowo rzekło to kobyłka u płota.
Jako , że uparte stworzenie jestem , choć jednocześnie bardzo niecierpliwe (jak tu wyszywać bez cierpliwości), zaopatrzyłam się w co trzeba, pokratkowałam kanwę i do roboty.No i na razie mam tyle
w narzędzie do prucia też się zaopatrzyłam , bo u mnie bez tego ani rusz:(, na tym kawałeczku już dwa byki strzeliłam, Muszę się chyba jeszcze zaopatrzyć w takiego cusia do zaznaczania na schemacie gdzie jestem w danym czasie , bo na razie lecę wzrokowo bez zaznaczania czymkolwiek i chyba dlatego popełniam błędy.
A to moje wypociny xxx jakie stworzyłam , w kolejności powstawania.
Na prawdę dużo tego nie ma
I na koniec porcelanka, której zazdrościłam wszystkim jej posiadaczkom, ale sama jakoś miałam obawy (jak zwykle), czy dam radę.Monika mi udostępniła schemat no i mam i ja:).Jeszcze chyba koronkę jej do szyję , no i może się doczeka oprawy.
A , i pochwalę się jeszcze anielicą , którą uszyłam jakiś czas temu, na zdjęci jet w towarzystwie rowerka , kupionego na gratach za całe 0,50 groszy.Czeka biedak na renowację bo go rdza żre.

Pozdrawiam wszystkich odwiedzających mnie i trzymajcie za mnie kciuki za moje xxx przedsięwzięcie:))